Korsyka mozolnie #3: San Parteo

San Parteo to taka efektowna piramida górująca nad miejscowością Olmi Cappella. Od razu spodobał mi się kształt tej górki, a że piętrzy się ona w regionie Balagne, w którym mieszkamy, zapadła decyzja – jedziemy! Wcześniej sprawdziliśmy tylko, czy jej zdobycie jest możliwe dla przeciętnych śmiertelników i okazało się, że tak. My jednak potrzebowaliśmy aż dwóch podejść, aby stanąć na wierzchołku. O niezdobyciu, a następnie triumfalnym powrocie i zdobyciu San Parteo czytajcie poniżej!

San Parteo, czyli kawał piramidy

San Parteo to szczyt o wysokości 1680 m.n.p.m., leżący w masywie Monte Cinto w północno – zachodniej Korsyce. Nie jest to pagór ani najwyższy, ani szczególnie znany, na dodatek znajduje się dość daleko od słynnego GR20, jednym słowem – wymarzony cel dla Musu Mozołu! Trzeba przyznać, że piramidalny kształt tej górki może się podobać. Mi spodobał się do tego stopnia, że kiedy zobaczyłam zdjęcie w internecie, od razu stwierdziłam, że chcę wleźć na ten stożek. Do roku 1935 w każdy poniedziałek wielkanocny pod szczyt San Parteo wyruszała procesja, a od roku 2007 ta tradycja została wznowiona, tyle, że odbywa się ona w ostatnią niedzielę lipca. Na wierzchołek prowadzi kilka szlaków, a my na własnej skórze przetestowaliśmy dwa z nich, które opisuję poniżej.

Oto i bohater opowieści w odsłonie wiosenno – zimowej. Zdjęcie z lutego, z pierwszej, nieudanej próby zdobycia szczytu.

San Parteo „z dołu” – od kościoła w Pioggiola

Pierwsze starcie z San Parteo miało miejsce 9 lutego. Datę pamiętam doskonale, bo tak się składa, że blog Mus Mozołu obchodzi wtedy swoje urodziny. Ruszyliśmy więc autem w stronę miejscowości Pioggiola, uzbrojeni w urodzinowe croissanty. Kiedy dotarliśmy na miejsce – pod kościół i dzwonnicę, gdzie rozpoczynał się szlak, wiedzieliśmy już w sumie, że nic z tego nie będzie. Za dużo śniegu – kto by to przewidział w lutym, prawda?

Na mapce zaznaczone są 2 miejsca, w których rozpoczynają się szlaki:
1. kościół w Pioggiola
2. przełęcz Bocca di a Battaglia

Rozpoczęliśmy na wysokości około 880 m.n.p.m., a więc czekało nas około 800 metrów podejścia na wierzchołek. Przy kościółku znajduje się drogowskaz informujący, że podążamy starą trasą pielgrzymek na szczyt. Tradycyjnie już, byliśmy na szlaku sami, lutowe słońce przypiekało nadzwyczaj intensywnie, trasa była dobrze oznakowana, nic, tylko iść i cieszyć się mozołem, tfu, to znaczy piękną wędrówką!

Kościółek z dzwonnicą, przy którym rozpoczyna się szlak.
Ruszamy! Cel dobrze widoczny, droga szeroka, śniegu brak – na razie żadnych trudności.
Choć przyznać trzeba, że ta piramida w śniegu robi wrażenie…
Czy to wiosna, czy to zima…?

Wszystko szło zgodnie z planem, choć świat stopniowo zwiększał nam poziom mozołu. Zaczęło się od niewielkich połaci śniegu, które stopniowo stawały się większe i większe, aż w końcu szliśmy głównie po śniegu. Coraz trudniej było dostrzec oznakowania szlaku, ale bez większych dramatów udało nam się dotrzeć do przełęczy Bocca alle Porte (1279 m.n.p.m), gdzie zgodnie stwierdziliśmy, że kończymy naszą przygodę. Przed nami piętrzyła się lodowa piramida, a pchanie się na nią byłoby nie tyle mozołem, co skrajną nieodpowiedzialnością. Na przełęczy zjedliśmy więc croissanty, świętując trzecie urodziny Musu Mozołu, zachwyciliśmy się otaczającym nas światem, przyrzekliśmy sobie, że jeszcze na tę górę wrócimy, i rozpoczęliśmy powolne, mozolne zejście.

Pojawia się śnieg.
I coraz więcej śniegu!
Krzyż na przełęczy Bocca alle Porte (1279 m.n.p.m.)
W takich okolicznościach świętowaliśmy trzecie urodziny Musu Mozołu.
Kolega ze szlaku.
Odpoczynek i za chwilę w dół!

San Parteo granią z przełęczy Bocca di a Battaglia

Odczekaliśmy półtora miesiąca i pod koniec marca wróciliśmy na pagór, który nie chciał dopuścić nas do szczytu. Tym razem wybraliśmy inną drogę – startowaliśmy z przełęczy Bocca di a Battaglia, położonej na wysokości prawie 1100 m.m.p.m. Sam dojazd do tej przełęczy jest już dużym przeżyciem. Jedziemy dróżką zawieszoną nad przepaścią, przejeżdżamy też przez miasteczko Speloncato z uliczkami tak wąskimi, że siedząc w samochodzie można zaglądać klientom kawiarni do filiżanek. Docieramy w końcu na przełęcz i już jest pięknie! Powiem wprost – jeśli los kiedyś rzuci Was na korsykańską ziemię i zechcecie zdobyć San Parteo, startujcie na przełęczy Bocca di a Battaglia.

Widok na Speloncato z góry
Ten trójkąt w głębi to nasz cel – San Parteo. Monte Tolu miniemy, bo nie dla niego tu przyszliśmy 🙂

Wkrótce docieramy do przełęczy Bocca di croce d’Olu, gdzie przecinamy szlak łączący Ile Rousse z Corte. Idziemy dalej i już po kilkunastu minutach okazuje się, że szlak jest bardziej urozmaicony niż ten, którym szliśmy w lutym. Pojawiają się niewielkie trudności techniczne – trzeba używać rąk, żeby wdrapywać się na wielkie kamienie. Szlak aż do góry Monte Tolu, którą mijamy po drodze, jest dobrze oznakowany. Czekają na nas też rozległe panoramy – można wypatrzeć Calvi i Ile Rousse, a także przyjrzeć się z góry miasteczku Speloncato.

Po prawej San Parteo, po lewej Monte Padru.
Na szlaku.
Turysta na szczycie Monte Tolu.
Specjalne przesłanie od Korsyki.
Przełęcz, na której półtora miesiąca temu zakończyliśmy przygodę z San Parteo.

Docieramy do przełęczy Bocca alle Porte (1279 m.n.p.m.), gdzie w lutym zakończyła się nasza przygoda i szybko okazuje się, że tym razem przygoda dopiero się rozpoczyna! Oznakowanie szlaku zanika, przed sobą mamy wielką piramidę i idziemy na wyczucie. Co jakiś czas pojawiają się co prawda stożki z kamieni wskazujące drogę, ale generalnie idziemy na tak zwanego czuja – po prostu do góry. Momentami jest dość stromo, a co gorsza podłoże jest sypkie – małe kamyki radośnie usypują się spod stóp, co będzie dawało się we znaki jeszcze bardziej przy zejściu. W końcu jednak dostrzegam krzyż stojący na szczycie San Parteo i przyznaję – cieszy mnie to niesamowicie, bo jestem umordowana podejściem i zestresowana faktem, że włazimy na ten szczyt trochę na wariata.

Na przełęczy. Teraz zacznie się prawdziwy mozół!
(Prawdopodobnie) korsykańskie krokusy. Rosną ich tu setki i nie trzeba stać w kolejce, żeby móc zrobić im zdjęcie.
Mozół przy pracy. Choć może wygląda niepozornie, podejście na piramidę San Parteo daje w kość.
Na szczycie. Za drugim podejściem się udało! 🙂
Widoki ze szczytu. Po prawej stronie Monte Grosso.
Selfie na szczycie, bez tego wejście się nie liczy.
Przechadzki po szczycie i okolicy.

Po około godzinie spędzonej na szczycie rozpoczęliśmy powolne, mozolne zejście, w miarę możliwości omijając najbardziej sypkie fragmenty na trasie. Przyznaję, że odwrót wymagał niemało koncentracji i nieźle mnie wymęczył. Do samochodu zostawionego na przełęczy Bocca di a Battaglia dotarliśmy tą samą drogą, a cała wycieczka zajęła nam ponad 7 godzin.

Myślę, że San Parteo to idealny pagór dla tych, którzy cenią sobie spokój i samotność na szlaku, a także szukają nieco wyzwań, ale takich pod kontrolą. Polecam bardziej wejście na ten szczyt właśnie od przełęczy Bocca di a Battaglia – według mnie ta wersja trasy jest bardziej widokowa i urozmaicona niż wejście od miejscowości Pioggiola. Tak czy inaczej, rekomenduję San Parteo wszystkim poszukiwaczom mozołu na Korsyce! 🙂

W dół, już wystarczy tych mozołów!
Żegnaj, San Parteo! Do dwóch razy sztuka!

OCENA W SKALI MOZOŁU: 5/10

San Parteo to górka nieco wymagająca, chociażby dlatego, bo na jej szczyt nie prowadzi znakowany szlak. Wejście od przełęczy Bocca di a Battaglia jest zdecydowanie ciekawsze, ale i nieco trudniejsze – czasem pomoc rąk przy podchodzeniu będzie niezbędna. To w zasadzie wycieczka całodzienna, więc wymaga co najmniej przyzwoitej kondycji. Mozoły zostaną jednak należycie wynagrodzone przez piękne, rozległe widoki, zarówno na inne szczyty, jak i na wybrzeże. Polecam!

PRZECZYTAJ wpisy o innych trekkingach na Korsyce:
Korsyka mozolnie #1: Monte Astu
Korsyka mozolnie #2: skalny łuk w Corte

2 myśli na temat “Korsyka mozolnie #3: San Parteo

  1. W tym sezonie poszliśmy na Monte Tolu i muszę przyznać że zaskoczył nas jeden punkt gdzie idzie sie po gładkiej i dosyć stromej skale. Ale widoki niesamowite. Jutro Monte Grosso

    1. Super, daj znać jak było! Monte Grosso to jedna z tych gór które planowaliśmy, ale nie starczyło czasu 🙂 Powodzenia!

Leave a Reply