Widziałam już belgijskie góry, teraz przyszedł czas na belgijskie morze. Do wyboru miałam 70 kilometrów wybrzeża, wybrałam więc trzy miejscowości (Ostenda, De Haan, Blankenberge), do których wpadłam z wizytą, przemieszczając się Belgijskim Nadbrzeżnym Tramwajem. Mogę obiektywnie ocenić, że o ile belgijskie góry nie są prawdziwymi górami, to belgijskie morze jest jednak morzem, takim zwykłym, swojskim morzem.
Na pierwszy ogień poszła Ostenda, do której dotarłam pociągiem z Brukseli (ok. 18 euro za bilet w 2 strony w promocji weekendowej, ok. 1h15min). W ciepłe wiosenne weekendy pociągi z Brukseli do Ostendy przypominają nieco te indyjskie pociągi, które znacie zapewne ze zdjęć – a więc ludzie, wszędzie ludzie. Zanim pociąg dojedzie do Ostendy, zatrzymuje się w Gandawie i Brugii, a te miasta przyciągają turystów jak magnes (czemu się w sumie nie dziwię, bo są fajne).
Ostenda – mała Nicea
Ostenda, mimo że czasy swojej świetności ma zapewne za sobą, daje radę. To takie dziwne połączenie polskiego morza z południowofrancuską riwierą. Kiedyś ściągała tu dziewiętnastowieczna belgijska śmietanka towarzyska, bo król Leopold I wypoczywał w Ostendzie w swojej letniej rezydencji i było wielu chętnych, aby grzać się w jego blasku. Dziś to nadal jeden z popularniejszych belgijskich kurortów, w którym organizowane są często różne koncerty i festiwale.
Długa piaszczysta plaża wygląda zachęcająco, choć w maju zimna woda w Morzu Północnym szybko wybiła mi z głowy pomysł kąpieli. Bloki mieszkalne ciągnące się wzdłuż wybrzeża to może nie idealna sceneria, ale z drugiej strony widok z okien tych mieszkań jest zapewne niczego sobie… Wzdłuż plaży ciągnie się promenada Alberta I, a na niej zatrzęsienie kawiarni i restauracji. Zachęcam także do spaceru Galeriami Królewskimi, które powstały 1905 roku po to, aby chronić króla Leopolda II przed deszczem w trakcie przechadzek. Skoro więc król tędy promenował, to ja też!



Na promenadzie znajdziemy także konny pomnik króla Leopolda II, który ciężko przegapić. Niedaleko pomnika znajduje się także wejście do ogrodu japońskiego, nieco schowanego w jakichś krzaczorach, ale warto się tam zapuścić. Obowiązkowo trzeba też przepromenować się na molo, może uda się wypatrzyć fokę wygrzewającą się na kamieniach (mi się udało, choć nie udało mi się zrobić zdjęcia).



Kościół św. Piotra i Pawła na pewno przykuje Waszą uwagę, bo jego wieże są dobrze widoczne z różnych części miasta. Choć wygląda na wiekową, średniowieczną budowlę, to kościół ten został ukończony dopiero w XX wieku. W Ostendzie turyści oglądają także zazwyczaj budynek kasyna Kuursal, który moim zdaniem nie jest ani ładny, ani ciekawy. W porcie można zwiedzić trójmasztowy żaglowiec Mercator, w którym mieści się dziś muzeum morskie. Ja ograniczyłam się jedynie do przechadzki po porcie. Z pewnością moim niezapomnianym wspomnieniem z Ostendy będzie degustacja ślimaków. Miałam wątpliwość przyjemność jeść te poczciwe mięczaki pierwszy raz w życiu i sądzę, że jest duża szansa, że był to ostatni raz. Obrzydliwe, obleśne, odrażające. I do tego śmierdzą.




Belgijski tramwaj nadbrzeżny De Kunst
Gdzie znajduje się najdłuższa na świecie linia tramwajowa? W Belgii! Jeśli chcielibyście kiedyś przejechać tramwajem 68 kilometrów, macie taką możliwość na belgijskim wybrzeżu. Tramwaj zatrzymuje się w popularnych kurortach, latem przewozi ok. 3 milionów turystów. Trasa rozpoczyna się przy granicy z Francją (De Panne), a przystanek końcowy to Knokke blisko granicy holenderskiej. Bilet dzienny uprawniający do nieograniczonej liczby przejazdów w ciągu jednego dnia kosztuje 6 euro (8 euro, jeśli kupujecie u motorniczego). Więcej szczegółów na stronie internetowej.

Fort Napoleon niedaleko Ostendy
Jeśli ciągnie was do rożnego rodzaju fortów i fortec, to spodoba wam się jedyna w Europie nienaruszona twierdza napoleońska. Zbudowana z 8 milionów cegieł, kryje wiele ciemnych zakamarków, a w niektórych można nawet znaleźć zdechłego szczura (widziałam na własne oczy!). Bilet wstępu kosztuje 8 euro, w cenie otrzymamy audioguida. W okolicy znajduje się też sympatyczna, nieco odludna plaża, w sam raz dla mnie. Do fortu można dojechać tramwajem wysiadając na przystanku Duin en Zee. Polecam!



De Haan, czyli gdzie bywał Albert Einstein
Podobno to najbardziej charakterystyczny kurort belgijskiego wybrzeża. Przyznam szczerze – po odwiedzeniu trzech takich miejscowości, wszystko zlało mi się w jedno i z trudem wydobywam z pamięci obrazy poszczególnych miasteczek… Plaża, deptak, knajpy, wieżowce w szeregu… Tak to mniej więcej wygląda. No dobrze, może De Haan jest odrobinę inne.

To miasteczko zaprojektowane jako nadmorska wioska w stylu normandzkim. Znajdziemy tu wiele budynków w stylu belle époque i wiele nieprzyzwoicie drogich hoteli. De Haan to miasto, w którym przez pół roku mieszkał sam Albert Einstein. Kiedy spacerowałam sobie pomiędzy wszystkimi tymi willami i mijałam hotel Belle Vue, w którym Einstein miał zwyczaj popijać herbatę, łudziłam się, że może spłynie na mnie choć tysięczna część mądrości tego fizyka. Nic takiego się jednak nie stało, do dziś nie rozumiem, o co chodzi z E=mc2.

Bardzo spodobała mi się stacja tramwajowa, która powstała na początku XX wieku. Pierwsze parowe tramwaje przejeżdżały tędy już w 1886 roku. Spędziłam w sumie w tym odrobinę burżujskim miasteczku około dwóch godzin i ruszyłam w dalszą podróż supertramwajem.

Blankenberge i soczewki kontaktowe
Dlaczego z całej masy podobnych do siebie miejscowości położonych na wybrzeżu wybrałam akurat Blankenberge? Cóż, to proste – to tutaj mieszkał i zmarł wynalazca soczewek kontaktowych Adolf Eugen Fick. To chyba wystarczający powód, żeby tu przybyć, a potem móc się chwalić przed całym światem, że byłam w mieście wynalazcy szkieł kontaktowych! Czym jeszcze, oprócz tak znamienitego obywatela, może poszczycić się to miasteczko?

Ciężkie, trochę przybrudzone, długie na 350 metrów molo to główna atrakcja miasteczka. Powstało ono pod koniec XIX wieku, ale zostało zniszczone w czasie I wojny światowej i odbudowane w dwudziestoleciu międzywojennym. Na końcu mola znajduje się pawilon, w którym można obejrzeć wystawę dotyczącą Morza Północnego. Co poza tym? To co zwykle – deptak, jakieś kasyno, przystań jachtowa, knajpy i dużo piasku na plaży. Ot, akurat na niedzielną przechadzkę.



Rajd tramwajowy belgijskim wybrzeżem to całkiem niegłupi pomysł, jeśli jesteście w okolicy i macie dzień wolny. Jeżeli natomiast jesteście fanatykami wody i plaży (ja nie jestem), można pokusić się o odwiedzenie każdej z miejscowości na trasie supertramwaju (dostępne są bilety kilkudniowe). Skoro góry są daleko, niech już będzie ta woda 🙂