Montpellier to miasto położone na południu Francji, w którym studiował sam Nostradamus. Ciekawe, czy ten XVI-wieczny lekarz i astrolog przewidział, że w XXI wieku zawita tu Mus Mozołu, aby umęczyć się solidnie w ponad trzydziestostopniowym upale? Co mnie tu sprowadziło (poza musem mozołu) i czy mi się podobało? Zapytajcie Nostradamusa, albo czytajcie dalej!
Montpellier leży w regionie Oksytania, jednym z 13 regionów Francji (nowy podział obowiązuje od 2016 roku, wcześniej regionów było 22, nie uwzględniając regionów zamorskich). Od Morza Śródziemnego dzieli je 10 kilometrów, nie ma więc co liczyć na przechadzki nadmorską promenadą. Mieszka tu około 250 tysięcy osób, także miasto jest nie za duże, a do większości turystycznych miejsc można dotrzeć na piechotę. Powstanie Montpellier datuje się na 737 rok, kiedy to mieszkańcy pobliskiego miasta, położonego na południu ze względu na napady piratów zostali zmuszeni do przesunięcia się wgłąb lądu. Montpellier jako jedno z niewielu francuskich miast nie ma rzymskich korzeni. W XIII wieku założono tutaj pierwszy we Francji wydział medycyny.
W czerwcu 2017 roku spędziłam tutaj tydzień, będąc na wymianie w organizacji L’Arche, która wspiera osoby z niepełnosprawnością intelektualną (o moim wolontariacie w L’Arche Bruksela możecie przeczytać tutaj). Z lotniska Bruksela-Charleroi można się tu dostać samolotem Ryanair (z Polski łatwiej chyba lecieć do pobliskiej Marsylii) . Oczywiście poza pracą nie zabrakło czasu na zwiedzanie, tydzień na południu Francji to materiał na solidny wpis na bloga 🙂
Z lotniska do Montpellier dojedziemy wygodnym i niedrogim autobusem numer 120 (bilet kosztował coś około 1,50 euro). Autobus dowiezie nas prawie do centrum, na Place de l’Europe, skąd można przesiąść się w tramwaj jadący do ścisłego centrum, ale można też iść na piechotę, jeśli tylko idea musu mozołu jest wam bliska 🙂
Historyczne centrum Montpellier
Sercem miasta jest Place de la Comedie – jeden z najbardziej przestronnych europejskich placów, zawsze pełen ludzi, wypełniony gwarem rozmów i muzyką. Z pewnością spotkacie tu też różnych dziwnych artystów prezentujących swoje niecodzienne umiejętności (gra na taborecie i tym podobne popisy). Na środku podziwiać można fontannę Trzech Gracji z 1773 roku. Zaraz przy placu znajduje się gmach Opery. Ja jednak najbardziej zapamiętałam kolorowe tramwaje, a zwłaszcza to, jak fajnie kontrastują z okazałymi kamienicami.



Wąskie uliczki historycznego centrum miasta okazały się wspaniałym miejscem do gubienia się. Panuje tutaj klimat taki, jaki lubię – trochę senny, zupełnie nieturystyczny. Przechadzałam się tu i tam podziwiając udekorowane okna i malunki na ścianach. W pewnej chwili zagadała do mnie starsza pani. Była niezwykle sympatyczna, więc i jak próbowałam taka być. Powiedziałam, że Montpellier bardzo mi się podoba (co akurat było prawdą!). Pani Francuzka popatrzyła na mnie jak na kosmitkę i z dezaprobatą niemalże wykrzyczała, że to miasto jest odrażające, brudne, a malunki ścienne, o których mówiłam, że są ładne, są okropne! Następnym razem dobrze się zastanowię zanim zdecyduję się wygłosić pochlebną opinię o jakimś mieście 🙂 Choć z jednym muszę się zgodzić – Montpellier nie jest najczystszym miejscem na ziemi.




Błąkając się po centrum warto zajrzeć do kościoła św. Rocha, który jest patronem miasta, a także do kościoła św. Anny. Wszystkie drogi i tak prowadzą jednak do Łuku Triumfalnego z XVII wieku, który został postawiony ku czci Ludwika XIV. Zaraz za łukiem znajduje się spory plac Royale du Peyrou, wokół którego w niedzielę rozstawił się pchli market. Na drugim końcu placu rozciąga się imponujący akwedukt św. Klemensa, wybudowany w połowie XVIII wieku. Urokliwy Chateau d’Eau (Zamek Wody) powstał chyba głównie po to, żeby turyści z północy mogli schronić się w cieniu przed południowofrancuskim upałem 🙂



Na szczególną uwagę zasługuje katedra św. Piotra – potężna świątynia z gigantycznymi kolumnami przy wejściu. Papież Urban V, który studiował w Montpellier, wzniósł tu w XIV wieku świątynię, która następnie została przekształcona w bazylikę w stylu gotyku południowego. Robi wrażenie (przynajmniej z zewnątrz, bo do środka nie weszłam – kościół był zamknięty na cztery spusty).


W Montpellier można także obejrzeć gmach najstarszego we Francji wydziału medycyny, a także zajrzeć do ogrodu botanicznego, który powstał przy uniwersytecie, aby studenci mieli gdzie uczyć się o roślinkach i ziołach. Pamiętajcie jednak, aby to wszystko robić niespiesznie, bo to miasto jest zbyt urokliwe, żeby po nim ganiać z wywieszonym językiem 🙂
Antigone, czyli jaki fajny postmodernizm
Antigone to ciekawe założenie architektoniczne, które narodziło się w 1978 roku, kiedy miasto wykupiło od wojska wschodnie tereny miasta. Ta neoklasyczna dzielnica została stworzona przez katalońskiego architekta Ricardo Bofilla. Poza ciekawymi budynkami, znajdziecie tu m.in. restrauracje, basen olimpijski, mediatekę i miejskie archiwum. Na głównym placu stoi posąg Nike, cały zespół jest idealnie geometryczny i obsadzony dużą ilością zieleni. Ciekawe miejsce, polecam!



Skok nad wodę – Palavas-les-Flots
Montpellier nie ma dostępu do morza. Byłam przekonana, że to nadmorskie miasteczko, a tymczasem to taki polski Szczecin – co za niespodzianka, do morza trzeba dojechać spory kawałek! Z przystanku Garcia Lorca zabierze nas tam autobus nr 131 (ok. 20 minut jazdy).
Do wyboru jest kilka nadbrzeżnych miejscowości, ja wybrałam Palavas-les-Flots. To niewielkie miasteczko położone nad Zatoką Lwią, powstałe w połowie XIX wieku, z uroczym portem i piaszczystą plażą. Wpadłam tam dosłownie na chwilę, udało mi się zjeść przepyszne lody i zamoczyć nogi w lodowatej wodzie i tyle. To miejsce z pewnością ma jednak potencjał, zwłaszcza jeśli lubicie kąpiele w morskiej wodzie.


Darmowe zoo
Nie wiem kiedy ostatni raz byłam w zoo, ale skoro to w Montpellier jest darmowe, to postanowiłam się tam przejść. Niestety zwierzęta nie podzielały mojego entuzjazmu i większość z nich pochowała się w krzakach, domkach, albo udawała że nie żyje. Cośtam jednak udało mi się dojrzeć zza drzew.
Poza wymienionymi przeze mnie miejscami, myślę że warto zajrzeć także do akwarium oraz planetarium – gdybym miała więcej czasu, pewnie bym tam dotarła. Niedaleko znajduje się także (jak sądzę) ciekawy Plac XX Wieku, na którym ustawiono statuy osób symbolizujących ideologie minionego stulecia, między innymi Winstona Churchilla, Mohandasa Gandhiego czy… Włodzimierza Lenina.
Montpellier pozostawi po sobie miłe wspomnienia, choć co tu dużo mówić – moim zdaniem miasto nie wytrzymuje konkurencji z innymi południowofrancuskimi miejscowościami, które miałam okazję widzieć (jak na przykład Nicea, Antibes czy Marsylia). Nie zbieram więc szczęki z podłogi, ale cieszę się, że miałam okazję tu wpaść, nawet jeśli słońce przypiekło mnie odrobinę bardziej niż to planowałam 🙂