Zimowe zdobycie Korony Beneluksu otworzyło przed nami nowe perspektywy i rozbudziło apetyty na dalszą eksplorację płaskich terenów. Postanowiliśmy więc od razu iść za ciosem i dalej tworzyć piękną historię zimowej eksploracji Beneluksu. Skoro udało się sięgnąć gwiazd i zdobyć najwyższe wierzchołki Belgii, Holandii i Luksemburga, dlaczego nie podjąć próby sięgnięcia dna i osiągnięcia najniższych punktów tych krajów?
Znacie ten stan dziwnej pustki, jaki może pojawić się po osiągnięciu wymarzonego celu? Kiedy okazuje się, że już po wszystkim i trzeba szukać sobie nowego wyzwania? Taka euforia zdobywców, ale jednak ze szczyptą przygnębienia. No bo jak to tak: miesiące przygotowań, kilometry treningów po płaskim, kilogramy belgijskiej czekolady, jeden dzień akcji górskiej, Korona Beneluksu zdobyta i co teraz? Jak żyć?
Pomysł zdobycia Depresji Beneluksu narodził się, jak to często bywa, z niczego – jakiś głupi żart, pół słowa rzucone mimochodem w rozmowie. 5 minut później sprawdzaliśmy już, czy możliwe jest ustalenie, gdzie znajdują się najniższe punkty Belgii, Holandii i Luksemburga i czy dojazd z Brukseli w ciągu jednego dnia jest możliwy. Okazało się, że jest to możliwe (co nie znaczy, że racjonalne). Decyzja zapadła – zdobywamy Depresje Beneluksu!
Belgia – Morze Północne 0 m.n.p.m.
Belgijskie wybrzeże ciągnie się przez około 70 kilometrów. Postanowiliśmy wybrać więc miejscowość, w której jeszcze nas nie było (Ostenda, De Haan i Blankenberge odpadły) i zawitaliśmy do De Panne, położonego zaraz przy granicy z Francją, rzut beretem od Dunkierki. To tu oficjalnie mieliśmy osiągnąć belgijskie dno – zamoczyć buty w Morzu Północnym. Niżej już się w Belgii nie da.
Samo miasteczko, choć nieraz słyszałam, że ładne i warte odwiedzenia, zupełnie mnie nie zachwyciło. Długa promenada ciągnąca się wzdłuż wybrzeża z rzędem bloków mieszkalnych to typowy krajobraz belgijskich, nadmorskich miejscowości. Zamiast spacerować wśród betonu, wybraliśmy krótki mozół na pobliskich wydmach w jednym z parków krajobrazowych. I wiecie co? Okazało się, że „zdobycie poziomu morza” w Belgii może być bardziej wymagające niż zdobycie najwyższego szczytu! Mało tego, wybrzeże wydało mi się dużo bardziej górzyste niż okolice Signal de Botrange (694 m.n.p.m.). Piaszczyste pagórki, wściekły wiatr, zimno i ostre słońce na nizinie wymęczyły mnie bardziej niż dach Belgii.






Pierwszy z trzech celów osiągnięty – najniższy punkt Belgii jest nasz!
Holandia – Zuidplaspolder 6,74 m.p.p.m.
Mieliśmy świadomość, że zdobycie najniższego punktu Belgii to tylko niewinna zabawa, przedsmak tego, co czeka nas w Holandii. Tam będziemy musieli przecież zmierzyć się z najprawdziwszą depresją! Zejdziemy pod poziom morza, by na własnej skórze poczuć piekielne czeluści Beneluksu.
Najniższy punkt Holandii znajduje się niedaleko Rotterdamu, na terenie polderu Zuidplaspolder. Przygotujcie się na konieczność zejścia na wysokość 6,74 m.p.p.m. Zalecam wcześniejszą aklimatyzację – krótki pobyt w krajach Beneluksu, wśród wszechobecnych płaskości powinien wystarczyć. No i nie zrażajcie się, jeśli nie uda Wam się szybko i sprawnie odnaleźć tego miejsca. To po prostu niepozorny pomnik ustawiony na łące przy autostradzie. Polecam wyłącznie niezwykle zdeterminowanym i tylko na własną odpowiedzialność.
Bredę polecam za to każdemu. Jest niedaleko i coś tam jednak można zobaczyć 🙂 A Rotterdam jest dziwny.
Drugi z trzech celów jest nasz – najniższy punkt Holandii zdobyty!
Luksemburg – Wasserbillig 129,9 m.n.p.m.
Jeśli depresję Holandii poleciłam tylko tym z niewyczerpanymi pokładami determinacji, to najniższy punkt Luksemburga jest dla zadeklarowanych miłośników miejsc, w których nic nie ma. Wasserbillig to miasteczko przy granicy Luksemburga i Niemiec a najniższy punkt znajduje się na środku rzeki Mozela. Wierzcie mi, wizyta w tym miejscu nie odmieni Waszego życia.



Jeśli mus eksploracji nizin, depresji i miejsc, w których nic nie ma rzuci Was jednak w te rejony, to polecam zajrzeć do pobliskiego Trewiru – najstarszego miasta w Niemczech. To pozwoli nadać jakikolwiek sens Waszej wycieczce! 🙂



Depresje Beneluksu zdobyte i poskromione! Najniższe punkty Belgii, Holandii i Luksemburga musiały uznać naszą wyższość (generalnie niziny i depresje łatwo uznają wyższość)!
Teraz, jako zimowa zdobywczyni Depresji Beneluksu, mogę Wam szczerze i całym sercem ODRADZIĆ próby powtórzenia naszego wyczynu. No chyba że kręci Was wstawanie o 5.15 rano, żeby przejechać 250 km. w jedną stronę w celu zrobienia sobie selfie nad zupełnie nieinteresującą rzeką w Luksemburgu. Ewentualnie 200 kilometrów w jedną stronę po jedno błahe selfie w holenderskim polu z pomnikiem w tle. Poważnie – wystarczy, że my podjęliśmy się realizacji tak absurdalnego zadania, Wy już naprawdę nie musicie. A zatem – nie inspirujcie się, nie naśladujcie, najlepiej znajdźcie sobie inne rozrywki!
PS. Tak naprawdę, to próbuję Was zniechęcić do powtórzenia naszego wyczynu, bo chcę, byśmy pozostali JEDYNYMI Polakami, którzy w ciągu jednego sezonu zimowego zdobyli Koronę Beneluksu oraz Depresje Beneluksu i mogą to udokumentować. Dla sławy i chwały zdobywcy zrobiłabym to jeszcze raz (hmm… no dobra, bez przesady). Nieracjonalne pomysły? Wycieczki do miejsc, w których nic nie ma? Ja i mój mus mozołu jesteśmy ZAWSZE pierwsi w kolejce!