Jeśli myśleliście, że przeprowadzka do nizinnej Belgii zwolni mnie z obowiązku uskuteczniania musu mozołu, to byliście w błędzie. Przecież nawet najbardziej płaski kraj musi mieć jakiś najwyższy punkt. W przypadku Belgii jest to Signal de Botrange, całe 694 m.n.p.m. do zdobycia! Poskromiłyśmy tego olbrzyma, przedeptałyśmy 80 kilometrów ardeńskich ścieżek, wytaplałyśmy się nieco w błocie i pobłądziłyśmy w lasach. Ach, i spaliłam sobie nos, bo kto to widział, żeby w Belgii świeciło słońce?! W tym wpisie postaram się przekazać najważniejsze informacje (nie)praktyczne dotyczące naszego wyjazdu w Ardeny. Relacja z trekkingu pojawi się w następnym wpisie.
Ardeny – gdzie to w ogóle jest?
Ardeny to pagórki, zwane potocznie górami, które rozciągają się w południowo-wschodniej Belgii, a także we Francji i Luksemburgu. Ich średnia wysokość to około 400-500 m.n.p.m. Sądzę, że większość osób słyszała o tych górach w kontekście drugiej wojny światowej i ofensywy w Ardenach, która miała miejsce na przełomie 1944 i 1945 roku. Była to desperacka próba III Rzeszy, która miała na celu zaskoczenie aliantów i odwrócenie losów wojny, gdyż Niemcy byli wtedy już bardzo słabi. Batalia o Ardeny była ostatnią ofensywną Hitlera podjętą w czasie II wojny światowej i zakończyła się klęską.
Największymi miastami położonymi w belgijskiej części Ardenów są między innymi Verviers, Eupen, Bastogne i Malmedy. Jeśli przyjdzie wam kiedyś błąkać się po ardeńskich lasach, z pewnością natraficie na szlaki określane jako Grande Randonée (GR). Szlaki GR oznakowane są za pomocą biało-czerwonych znaków, trzeba więc wypatrywać polskich flag wymalowanych na drzewach. Tak wygląda sieć szlaków GR w Belgii:
Mapa i grafiki zamieszczone poniżej pochodzą ze strony http://grsentiers.org/, na której znaleźć można szczegółowe informacje dotyczące Grande Randonée (strona jest w j. francuskim).

Na szlakach GR spotkać możemy różne oznakowania. Ważne jest, żeby nie pomylić symbolu oznaczającego zły kierunek z tym, który wyznacza inny wariant szlaku (czyli alternatywny szlak, którym też dojdziemy do celu).



Poza biało-czerwonym oznakowaniem szlaku GR, w Ardenach spotkamy także inne znaki: czerwone, niebieskie, zielone i żółte. Mogą być to kwadraty, romby, prostokąty i krzyżyki. Czasem przy wejściu na niektóre szlaki spotkać można czerwone flagi (ja ich nie spotkałam) – oznacza to całkowity zakaz wstępu (z powodu trudnych warunków, zwłaszcza na torfowiskach, lub też w celu ochrony przyrody).
Poza oznakowaniem szlaków, często spotkać można także numery parceli, które wskazane są na słupkach lub tabliczkach. Numery te znaleźć można także na mapie. Jest to bardzo pomocne, pozwala łatwo (no, względnie łatwo) odnaleźć się w przestrzeni.
Jeśli jednak miałabym być szczera – uważam, że oznakowanie ardeńskich szlaków pozostawia sporo do życzenia. Nawet jeśli będziecie bardzo uważni, to i tak jest spora szansa, że zostaniecie eksploratorami i nieoczekiwanie zorientujecie się, że jesteście nie wiadomo gdzie.

Nasza wiosenna ofensywa w Ardenach
Muszę przyznać, że planowanie kilkudniowego wypadu w Ardeny nie było proste, zwłaszcza, że mam cały czas w pamięci moją niezapomnianą, zimową ofensywę w tych górach (zakończoną kompletnym zgubieniem się w ciemnych lasach i powrotem do najbliższej stacji kolejowej z nieznajomą kobietą o dobrym sercu). Poszłam więc trochę na łatwiznę – skontaktowałam się z agencją turystyczną wschodniej Belgii, która ma w swojej ofercie zorganizowane trekkingi. Nie jest to jednak klasyczny zorganizowany wyjazd, bo idzie się samemu, ale to agencja załatwia wszystko to, co normalnie uwielbiam załatwiać sama – noclegi, wyżywienie, plan trasy, mapy etc.

Jako turystki zza granicy, wydaje mi się, że byłyśmy dodatkowo pod specjalną ochroną. Kilka dni przed wyjazdem zadzwoniła do mnie Pani z którą korespondowałam, bo przyznała, że trochę się o nas martwi. Zaczęła mi tłumaczyć, że Ardeny to są góry (!), że może być tam błoto albo nawet śnieg i czy jesteśmy tego świadome. I czy zdajemy sobie sprawę z tego, że trzeba będzie długo maszerować (ok. 20 km. dziennie). I czy mamy kijki trekkingowe, bo bez kijków jest ciężko. A w ogóle, to ona chciałaby się z nami spotkać przed wyruszeniem w trasę, żeby obejrzeć z nami mapę.
W efekcie sądzę, że nigdy nie byłam tak dobrze przygotowana do żadnego trekkingu – 4 mapy, odprawa przed wyruszeniem w trasę, szczegółowe omówienie każdego etapu, telefon alarmowy w razie potrzeby. Mało tego, ta pani w weekend poprzedzający nasz przyjazd sama przeszła część naszego szlaku, żeby sprawdzić, jakie panują tam warunki! Nie, to nie trekking w Himalajach, to belgijskie Ardeny!

Nasza trasa prezentowała się więc następująco (w założeniu): Eupen – Ovifat – Signal de Botrange – Malmedy – Robertville – Butgenbach. Do Eupen dotarłyśmy z Brukseli pociągiem (ok. 2 godziny). 3 dni chodzenia po górach i pagórkach, około 80 km, około 1400 m. podejścia. Szał! W czasie naszej wędrówki korzystałyśmy z dwóch podstawowych map, które można kupić także online tu: mapa nr 1, mapa nr 2.

W trakcie naszego trekkingu spałyśmy m.in. w tzw. Gîtes D’Etape – to coś pomiędzy schroniskiem a hostelem, a także w Auberge de Jeunesse, czyli jakby schronisku młodzieżowym, ale też nie do końca. Wszystkie nasze kwatery mogę polecić z czystym sumieniem – były czyste, nowoczesne, z bardzo dobrymi obiadami i śniadaniami. Ja i mój mus mozołu nie jesteśmy raczej przyzwyczajeni do tego typu standardów, zwłaszcza w górach, ale była to miła odmiana. Na stronach: https://www.gitesdetape.be/ oraz http://www.lesaubergesdejeunesse.be znaleźć możecie szczegóły dotyczące zakwaterowania w trakcie górskich wędrówek w Belgii (strony w j. francuskim lub niemieckim).
Nasz nocleg w Eupen
Nasz nocleg w Ovifat
Nasz nocleg w Malmedy
Nasz nocleg w Butgenbach
My za całą imprezę zapłaciłyśmy 230 euro od osoby. W cenie zawierały się 4 noclegi w pokojach 2-osobowych, 4 śniadania, 4 obiadokolacje, 4 zestawy prowiantu na drogę, mapy, a także „odprawa”, która w sumie była bardzo przydatna. Dowiedziałyśmy się między innymi, w których miejscach powinnyśmy wybrać opcję „wariantu”, czyli iść alternatywnym szlakiem, gdyż pod koniec marca część szlaków jest niemożliwa do przejścia (błoto, bagno, bajka!). Taka cena to pewnie dość dużo, ale cieszę się, że zdecydowałyśmy się na tę usługę. Teraz moje wyobrażenie na temat Ardenów jest już zupełnie inne, mam też przyzwoite mapy i czuję, że jeszcze nie zakończyłam swojej przygody z tymi górkami 🙂

Ach, i nigdy nie czułam się w górach tak zaopiekowana. Nie chodzi już nawet o nieprzyzwoite porcje jedzenia, które czekały na nas w każdym schronisku. Za każdym razem, kiedy wchodziłyśmy do naszej kwatery, wszyscy wiedzieli, że to TE DWIE TURYSTKI, które robią trekking w Ardenach. W Butgenbach, gdzie spałyśmy ostatniego dnia, miałyśmy bon na obiadokolację w restauracji. Kiedy tylko do niej weszłyśmy, obsługa od razu wiedziała, że to MY. To akurat nie było trudne, bo restauracja była naprawdę elegancka (szpilki, krawaty, te klimaty) a my władowałyśmy się tam w butach trekkingowych, z plecakami, po przejściu 80 kilometrów po lasach, bagnach i asfalcie. Zostałyśmy uraczone pięciodaniowym obiadem, spędziłyśmy tam chyba z 1,5 godziny, a nasz rachunek powinien wynosić zapewne ponad 50 euro od osoby (ale nie wynosił, bo wszystko mieściło się w cenie trekkingu – 230 euro). Obsługa była wyjątkowo miła, choć mówili do nas po niemiecku.
fot. Monika
Ardeny są górami dość rozległymi, my skoncentrowałyśmy się na ich wschodniej części, a przede wszystkim na paśmie Hautes Fagnes. Można to przetłumaczyć (chyba) jako wysokie torfowiska. Krajobraz Hautes Fagnes nie ma nic wspólnego z górami, przypomina mi raczej mazowiecką wieś, a w samym środku tej mazowieckiej wsi piętrzy się (wiem, to nadużycie…) najwyższy szczyt Belgii, na który wchodzi się po schodach. Dziwne to wszystko, zresztą sami przeczytacie i obejrzycie już wkrótce w następnym wpisie – relacji z wiosennej ofensywy w Ardenach.


80 km wow! Aktywny weekend za wami. Nie ważne, że góry to nie góry, liczą się kilometry 🙂
Trochę się poczułam jakbym wędrowała z Wami. 🙂 Bardzo nie lubię jak ktoś za mnie coś planuje, a dzięki Tobie spojrzałam na to z innej strony. Dzięki!
Przyznam szczerze, że jakoś ta część Europy nigdy mnie nie fascynowała… 🙂 Ale nie mówię NIE. Dzięki za pokazanie nowego miejsca, o którym nie miałam zielonego pojęcia 🙂 Pozdrawiam
Jak się nie ma co, się lubi…..Ludzie pewnie gorzej przygotowani w Himalaje idą nuż Wy w te Ardeny 😉 ( o Tatrach nie wspomnę). Ale 230 € bym z to nie zapłaciła, oj nie 😛
Jakbyś od pół roku gór nie widziała to byś zapłaciła 😛 😛
Świetna wyprawa!
W Hautes Fagnes bywam często, bo ode mnie to rzut beretem. Uwielbiam tam wędrować. Może kiedyś spotkamy się na szlaku 🙂
O.
PS. W Robertville jest pyszna piekarnia, a w niej tarta ryżowa. Za każdym razem tam zaglądam 😉
O proszę 🙂 Tam naprawdę jest fajnie – cicho i spokojnie, mimo że ciężko to nazwać prawdziwymi górami. Może uda mi się jeszcze kiedyś tam pomozolić na szlakach. A tarta ryżowa brzmi co najmniej intrygująco. Będę o niej pamiętać w razie czego 🙂 Pozdrawiam!