Przed wyjazdem do Andory wiedziałam o niej mniej więcej tyle, że istnieje i są tam góry. Uznałam, że to wystarczy. Nasz wyjazd do Andory zawdzięczamy koronawirusowi. Decyzję, że jedziemy akurat tam, podjęliśmy w sumie w ostatniej chwili, dość spontanicznie, po tym jak porzuciliśmy złudzenia, że uda się w tym roku zajrzeć w wymarzone Himalaje. Okazało się, że powodów do ochów i achów w Andorze nie brakuje! Zapraszam na przegląd moich prywatnych zachwytów!
W Andorze spędziliśmy prawie dwa tygodnie w pierwszej połowie października 2020 roku. Dotarliśmy tam samochodem (podróż zajęła nam 2,5 dnia, powrót 2 dni) i zatrzymaliśmy się w apartamencie w El Tarter. Plan był dość prosty: sporo gór, trochę zwiedzania, a także chwile zwykłego, ludzkiego wypoczynku – czyli leżenia brzuchem do góry! Pogoda sprawiła, że musieliśmy dostosować swoje górskie pomysły do aktualnych warunków – na wysokości ok. 2000 m. leżało już sporo śniegu, a były też dni, kiedy śnieg padał niżej i czuliśmy się jak w środku zimy! Ja byłam zachwycona, Marek mniej, bo musiał odśnieżać samochód… Przejdźmy więc do zestawienia mozolnych zachwytów Andory!
PS. Wszystkie zdjęcia robione były telefonem. Tak się dzieje, kiedy na ponad dwutygodniowy wyjazd zapomnisz wziąć ładowarki do aparatu.
PS. 2 Nie żartuję.
ZACHWYT NUMER 1
Widok z balkonu
Widok z balkonu był podstawowym kryterium, jakie brałam pod uwagę przy wyborze naszej kwatery. Bo to, że balkon być musiał, było oczywiste. Wygrał balkon w El Tarter i tutaj też mieszkaliśmy przez ponad półtora tygodnia. Październikowe słońce potrafi być zaskakująco mocne, tak więc wygrzewaliśmy się w ciepełku podziwiając zaśnieżone szczyty. Czasem tylko przychodziła prawdziwa zima i trzeba było schować się do środka. Niby zwykły balkon, a pierwszy andorski zachwyt już na koncie!
ZACHWYT NUMER 2
Dolina Vall d’Incles i szlak do schroniska Juclar
Tyle szczęścia na tak niewielkim skrawku ziemi! Dolina Vall d’Incles to ziemia obiecana miłośników mozołu. Znajduje się tu kilka szlaków wyprowadzających na ponad 2 tysiące metrów n.p.m. To najszersza, polodowcowa dolina w Andorze, tak niepozornie ukryta, że wcale nietrudno przegapić drogę do niej prowadzącą, między El Tarter i Soldeu. Tak się składa, że w trakcie naszego pobytu mieszkaliśmy w zasadzie po sąsiedzku, więc nic dziwnego, że dolina Incles stała się areną pierwszego andorskiego mozołu.



Po przejechaniu 4 kilometrów wzdłuż rzeki Incles dotarliśmy do miejsca, gdzie rozpoczynają się szlaki. Wybraliśmy ten prowadzący do najwyżej położonego andorskiego jeziora Juclar (2299 m.n.p.m.). Trasa zajęła nam około 2 godzin, a w międzyczasie mieliśmy okazję pożegnać piękny, jesienny krajobraz i wkroczyć w zimowy pejzaż. Śnieg momentami sięgał nam do kolan, na szczęście trasa była w większości przetarta. Nagroda za śnieżny mozół? Błękitna tafla jeziora, przestrzeń, cisza i spokojny zachwyt. Tego dnia nie zdobyliśmy żadnego wspaniałego szczytu, nie wędrowaliśmy wcale długo, a i tak wystarczyło, żeby Andora nas zauroczyła. Pamiętam, że stałam przy budynku zamkniętego schroniska i zachwycałam się nawet toaletami wybudowanymi w tak przepięknej scenerii! Andora zdecydowanie uderzyła nam do głowy! Drugi zachwyt jest nasz!






ZACHWYT NUMER 3
Jeziora Tristaina
Warto było jechać na koniec Andory, żeby pospacerować w takich okolicznościach przyrody (i poczuć ten lodowaty wiatr we włosach!). Samo dotarcie do stacji narciarskiej Arcalis w parafii Ordino już zapiera dech w piersiach – miłośnicy górskich serpentyn na pewno nie będą zawiedzeni! Szlak prowadzący do jezior z parkingu jest zupełnie niemozolny – krótki, łagodny i pozbawiony przepaści, ale to, co zobaczycie po wdrapaniu się na przełęcz, raczej nie pozostawi was obojętnymi…
Jeziora Tristaina to taka trochę Dolina Trzech Stawów Andorskich, z tą różnicą, że tu stawy są na wysokości tatrzańskich szczytów – położone są między 2100 a 2305 m.n.p.m. Jest ich 3 i są pochodzenia lodowcowego. My zdecydowaliśmy się na wietrzny spacer i odwiedziny dwóch jezior, to miejsce ma jednak dużo większy mozolny potencjał – można m.in. wybrać się na szczyt Tristaina. W nieco pochmurny, zimy październikowy dzień spotkaliśmy tu zaledwie dwie osoby, więc w samotności cieszyliśmy się pięknem Andory. Zachwyt trzeci zaliczony!
ZACHWYT NUMER 4
Jedzenie. Jak już udało się je znaleźć
Kto wie, może największym sukcesem naszego wyjazdu było znalezienie otwartej knajpy i spożycie posiłku! Okazuje się, że w Andorze to spore osiągnięcie, ale naczytałam się takich wspaniałości na temat tamtejszej kuchni, że byłam nadzwyczaj zdeterminowana. Większość knajp była zamknięta lub też otwierała się na krótko w ciągu dnia – ze względu na pandemię, jak nam powiedziano, ale zapewne także dlatego, bo październik to miesiąc po sezonie letnim, a jeszcze przed zimowym. Tak naprawdę cała Andora wydała nam się otwarta trochę na pół gwizdka.
W każdym razie, po kilku nieudanych próbach zjedzenia czegokolwiek gdziekolwiek, w końcu trafiliśmy do otwartej, klimatycznej Bordy (czyli miejscowej knajpy). Co zjedliśmy?
• trinxat, czyli gotowana kapusta z duszonymi ziemniakami z dodatkiem boczku i czosnku. Jakie to było pyszne!
• zupę cebulową – aromatyczna, rozgrzewająca, niebo w gębie!
• mountain rice – gulasz z ryżem, mięsem z królika, grzybami, kiełbasą i kaszanką. Konkretne żarcie.
• i na deser crema catalana – tradycyjna katalońska slodkość, którą bez problemu zjemy i w Andorze.
Było przesmacznie i jak zwykle za dużo. Mimo wszystko warto było przez tydzień polować na otwartą knajpę dla takich doznań smakowych! Czwarty zachwyt? Mamy to!
ZACHWYT NUMER 5
Punkt widokowy Mirador Riu Runer
Andora to kraj o powierzchni dużej polskiej gminy… Spojrzysz w lewo – a tam już Francja. Spojrzysz w prawo – witaj w Hiszpanii! W trakcie naszego pobytu dotarliśmy na południe kraju i mieliśmy okazję podziwiać sielskie, zielone pagórki po hiszpańskiej stronie granicy. Przechadzka do punktu widokowego Mirador Riu Runer to był króciutki, delikatny mozół, prawdziwy relaks dla ducha i ciała. A na deser – takie widoki!



ZACHWYT NUMER 6
Punkt widokowy Mirador del Roc de Quer
To najbardziej znany punkt widokowy w Andorze, z charakterystycznym „ludzikiem” górującym nad Canillo. Tutaj nawet w październiku spotkaliśmy ludzi! Droga z Canillo to uczta dla tych, którzy kochają adrenalinę i dramat dla tych cierpiących na lęk wysokości. Warto także pomknąć dalej do Ordino i rozkoszować się niekończącymi się serpentynami. Ludzik zapracował na szósty zachwyt nad Andorą!
ZACHWYT NUMER 7
Spacer ścieżką widokową Cami del Gall – z El Tarter do Canillo
W Andorze wystarczyło wyjść z domu, a już było pięknie! Szukaliśmy jakiejś spokojnej, spacerowej trasy, żeby nie umordować się zbytnio, ale jednocześnie poczuć trochę gór w mięśniach. Okazało się, że to, czego poszukiwaliśmy, było tuż pod nosem! Szlak rozpoczyna się przy hotelu Euroski, a cały spacer to niewymagająca przebieżka z pięknymi widokami na El Tarter i Canillo. Po drodze znajdzie się nawet most wiszący! Szlak jest oznakowany, ale – uwaga – i tak go zgubiliśmy. Jak widać, przygoda czai się nawet za rogiem! Zachwyt numer siedem – zupełnie nieoczekiwany, ale jest!


ZACHWYT NUMER 8
Auvinya – wdzięczna, pusta i urokliwa wioska na końcu świata
Mieszkańcy andorskiej wioseczki Auvinya chyba naprawdę wzięli sobie do serca hasło: zostań w domu! Spotkaliśmy tu aż jedną osobę i całe stado kotów. To zdecydowanie najbardziej urokliwa wiocha, jaką odwiedziliśmy w Andorze. Słyszycie ten wiatr hulający między budynkami? I jak, mieszkalibyście?
To jeszcze nie koniec! Druga część kroniki andorskich zachwytów już się tworzy!