Nantes to siódme co do wielkości miasto Francji, które oferuje niecodzienne rozrywki. Tutaj możecie stanąć oko w oko z mechanicznym słoniem, a nawet przejechać się na jego grzbiecie, a także sączyć drinki w towarzystwie gigantycznego bociana w barze mieszczącym się na 32. piętrze wieżowca. Mnóstwo zieleni, parki, ogrody, muzea i sąsiedztwo Loary – chyba nie muszę przekonywać, że warto wybrać się na spacer po Nantes!
Nantes leży w zachodniej Francji, w regionie Kraj Loary, choć w przeszłości było stolicą Bretanii. Przyznaję, to nigdy nie było miasto wpisane na moją prywatną listę „must see”, no ale skoro tak się złożyło, że przez 3 miesiące mieszkam niewiele ponad 30 kilometrów dalej, no to chyba warto wyskoczyć na weekend? Moje pierwsze skojarzenia z Nantes to: klub piłkarski FC Nantes (nic nie poradzę, że większość miast kojarzy mi się z klubami piłkarskimi), potem jakiś edykt nantejski, o którym uczyłam się miliony lat temu na historii, a potem musiałam już korzystać z pomocy wujka Google. I tak oto okazało się, że w Nantes urodził się Juliusz Verne (a potem przez kilkanaście lat mieszkał w Amiens, gdzie udało mi się odwiedzić jego muzeum). No i że po Nantes grasuje wielki słoń. Wtedy zrozumiałam, że muszę tam jechać.
Zaczynamy więc spacer po Nantes! Skoro jesteśmy w Kraju Loary, to nie wypada zacząć inaczej niż od zamku!
1. Zamek Książąt Bretanii
Stoi dumnie w samym centrum miasta, jego początków trzeba szukać w XIII wieku, gościło w nim wielu francuskich władców, Henryk IV podpisał tu edykt nantejski (1598 r., akt wprowadzający tolerancję religijną), a mnie ten zamek jakoś specjalnie nie zachwycił. Niestety, jeśli mieszka się nad Loarą, to wymagania stawiane zamkom są zazwyczaj wygórowane. Tutaj niby jest wszystko, co potrzeba: dziedziniec, mury (w większości oryginalne) i wieże, a w środku mieści się całkiem przyzwoite muzeum historii Nantes (wstęp 8 euro). Niestety jednak widziałam już kilka okolicznych zamków i moim zdaniem chociażby zamki w Angers, Saumur czy Brézé prezentują się lepiej. Udało nam się także zobaczyć całkiem ciekawą wystawę o Wikingach, która mimo wszystko i tak nie uratowała ogólnej oceny zamku. Bez szału.
Wstęp na dziedziniec i mury zamkowe jest darmowy. Szczegóły dotyczące opłat znajdziecie na stronie internetowej zamku.


2. Maszyny na wyspie – Les Machines de l’Ile
Nie trzeba jechać na safari do Afryki, żeby zobaczyć majestatycznego słonia. Wystarczy wpaść do Nantes, gdzie słoń promenuje dumnie na placu na wyspie w centrum miasta. To ciekawy projekt artystyczny, którego twórcy – Pierre Orefice i François Delarozière postanowili połączyć twórczość Juliusza Verne’a z zamiłowaniem do wszelakich maszyn Leonarda da Vinci. Co z tego wyszło?
Wielki słoń, wysoki na 12 metrów i długi na 21, ważący prawie 50 ton, poruszający się z prękością od 1 do 3 kilometrów na godzinę. Słoń zabiera na pokład 50 osób, a spacer na słoniu trwa około pół godziny. Ale słoń to nie wszystko!



Na wyspie znajduje się także Galeria Maszyn, gdzie powitają Was mechaniczne bestie, takie jak krwiożercza gąsienica, wielki pająk czy mrówka. Znajdzie się tu nawet mięsożerna rosiczka! Można także zajrzeć za kulisy i podpatrzeć, jak powstają tego typu maszyny w atelier, choć będzie to tylko krótki rzut oka z tarasu na halę produkcyjną. Atrakcji na wyspie jest co niemiara – czeka na was jeszcze spacer w koronie drzew, a komu mało, ten może pokręcić się na gigantycznej karuzeli. Maszyny na wyspie to miejsce trochę dziwne, ale na pewno przykuwające uwagę. Polecam!
Informacje dotyczące cen (wstęp do galerii, przejażdżka słoniem, karuzela) znajdują się na stronie internetowej.




3. Wieża Lu
Wiecie, że ciasteczka LU pochodzą z Nantes? Miasto zdecydowanie się tym szczyci, bo pamiątki z logo ciastek można kupić na każdym kroku. Dziś w starej fabryce produkującej LU znajduje się m.in. bar, księgarnia, a nawet… łaźnia. Odbywają się tu różnego rodzaju spotkania kulturalne, koncerty itd. Warto zajrzeć.


4. Okręt i muzeum Maillé Brézé
Nasza nantejska trauma. Przed wejściem do tego statku – muzeum powinny wisieć tabliczki informujące, że miejsce jest polecane WYŁĄCZNIE zdeklarowanym miłośnikom statków, stoczni, wojskowości i szeroko pojętych morskich opowieści, na dodatek mówiącym świetnie po francusku. No chyba że chcecie przez dwie godziny (tak!) wysłuchiwać francuskiego przewodnika, który oprowadza was po milionie statkowych pomieszczeń i szczegółowo omawia zasady działania każdej maszyny oraz funkcje każdego przycisku. To było w sumie ciekawe, bo nigdy nie byłam na przykład w maszynowni, ale na Boga – nie przez 2 godziny! Wybawiła nas pewna Francuzka, która najwidoczniej też miała serdecznie dość wycieczki i odłączyła się od grupy, szukając wyjścia na własną rękę – a my z nią! Jeśli nie jesteście fanatykami statków, to uwierzcie mi – wystarczy, jak sobie popatrzycie na tę łajbę z zewnątrz.
A tak w ogóle to statek, a właściwie niszczyciel Maillé Brézé służył w armii do 1988 roku i grał w filmie „Dunkierka” Christophera Nolana. Film mnie w sumie rozczarował, ale sama Dunkierka jest w porządku.


5. Wieża Tour Bretagne i bar le Nid
Trudno jej nie zauważyć będąc w Nantes. Wieża Bretagne ma 144 metry wysokości, a na 32 piętrze mieści się bar Le Nid, czyli Gniazdo. Warto tu zajrzeć, bo – po pierwsze – z góry zawsze lepiej widać, a po drugie – bar ma osobliwy wystrój. Siedzenia mają kształt ptasich jaj, a na środku leży rozwalony, nieco chyba zblazowany wielki bocian. Z moich obserwacji wynika, że bociek bardzo chętnie pozuje do selfie!
Wjazd winą kosztuje 1 euro, z kartą PASS Nantes jest darmowy, przysługuje wam także napój w barze.




6. Le Passage Pommeraye, czyli pasaż handlowy na bogato.
Zazwyczaj omijam szerokim łukiem wszelkiej maści centra, pasaże i w ogóle wszystko, co handlowe (bo tam są ludzie!), ale to miejsce polecam. Nie po to, żeby coś tam kupować, ale żeby przespacerować się po jednym z najpiękniejszych krytych pasaży handlowych w Europie. Pasaż Pommeraye powstał w 19 wieku i moim zdaniem bardziej przypomina muzeum niż współczesne nam przybytki handlowe. Szczególnie polecam miłą, cichą i klimatyczną kawiarnię La Passagère, w której wypiliśmy kawę i zjedliśmy całkiem niespecjalne ciastko nantejskie (ale to nie wina kawiarni, po prostu to ciastko jest niespecjalne samo w sobie).


7. Targ Talensac
To kryte targowisko z 1937 roku, na którym kupicie wszelkie smakowitości kuchni francuskiej. A nawet jeśli nie kupujecie, to przynajmniej sobie popatrzycie. Jest tu wszystko, a część asortymentu nawet jeszcze się rusza (owoce morza!). Bardzo lubię zaglądać w takie miejsca w różnych zakątkach świata. Targ jest czynny codziennie do godziny 13.00.



8. Ogród japoński w Nantes
Król Ludwik XV w 176 roku wydał kapitanom statków rozkaz, by ze swoich wojaży przywozili egzotyczne rośliny. I proszę bardzo! W przeuroczym nantejskim ogrodzie japońskim aż się od nich roi. To zaciszny, miły zakątek miasta położony na rzece l”Erdre, do którego z całą pewnością warto zajrzeć. W mieście jest także ogród botaniczny, do którego niestety nie udało nam się dotrzeć.


9. Uliczki, zakątki, zaułki. Nantes to po prostu ładne miasto!
I na dodatek łatwo się je zwiedza, bo do wszystkich miejsc z kategorii „must see” zaprowadzi was zielona linia, która wije się po całym mieście. Warto za nią podążać!









10. Rejs po rzece Erdre.
Jakby było mało Loary, Nantes ma także drugą fajną rzekę – Erdre, która jest dopływem tej pierwszej. Na zakończenie naszego nantejskiego weekendu zdecydowaliśmy się na prawie dwugodzinny rejs po spokojnych wodach Erdre. Było zielono, sielsko i niestety, ale po godzinie także nieco nudnawo… Rejsy po spokojnych wodach to nie są mozolne przedsięwzięcia!
Planując nasz weekendowy wypad do Nantes, zdecydowaliśmy się na zakup karty PASS Nantes, którą bardzo polecam. Za 35 euro (a nawet mnie, bo kupując online otrzymacie zniżkę) karta będzie ważna przez 48 godzin, a wstęp do wielu atrakcji będzie darmowy (np. zamek, Galeria Maszyn, rejs po rzece Erdre, przejazdy komunikacją miejską itd.). Można także kupić kartę na 24 godziny za 25 euro. Więcej szczegółów na stronie internetowej.
Nantes pozostawia po sobie miłe wspomnienia. Nie planuję specjalnie powrotu do tego miasta (co oznacza, że pewnie kiedyś tu wrócę), ale na weekendowy wypad Nantes jest jak znalazł!