Mam problem z tym Batumi. Jestem raczej z tych, którzy cenią sobie ciszę i spokój, tymczasem Batumi oferuje migające neony, szalone, przedziwne konstrukcje architektoniczne oraz sporo kiczu połączonego mniej lub bardziej harmonijnie z socrealistyczną zabudową. Dziwna to mieszanka, na szczęście zachody słońca zawsze są piękne.
Do Batumi wpadłyśmy dosłownie na chwilę, spędziłyśmy w nim w sumie niecały dzień. Po dwóch dniach w Swanetii, pięknej, dzikiej, spokojnej, wizyta w Batumi może wywołać lekki szok. Sam przejazd marszrutką z Mestii (kilkugodzinny!) to niezapomniana historia…
Nasz kierowca nie mówił w żadnym języku poza gruzińskim, ale bardzo chciał nas odwieźć pod wskazany adres w Batumi. Niestety nie wiedział dokładnie, gdzie to jest, dlatego zadzwonił do swojego kuzyna mówiącego po angielsku, któremu miałam wytłumaczyć, gdzie jest nasz apartament w Batumi. Pomimo najszczerszych chęci nie byliśmy w stanie się dogadać, dlatego w Batumi zajechaliśmy najpierw po tegoż kuzyna, który wsiadł z nami do busa i pokierował mniej więcej w rejony, gdzie powinien być nasz apartament. Po przepytaniu lokalnej ludności okazało się, że nikt nie wie, gdzie to jest. Pomocny kuzyn zadzwonił więc do właściciela (który wcześniej dzwonił do mnie kilkukrotnie, za każdym razem wyrzucając z siebie potoki gruzińskich słów. Potem już nie odbierałam). Z pomocą połowy Batumi udało nam się w końcu zameldować w naszym apartamencie.
Powitał nas gruziński Manhattan, duszne powietrze i palące słońce, a oprócz tego także pan w czerwonej koszulce, który czekał pod naszym apartamentem, bo bardzo chciał nam pokazać Batumi – wskazać najlepszą knajpę i zaprowadzić na plażę. Skończyło się na wspólnym zjedzeniu chinkali, ale gdybyśmy dosadnie nie dały do zrozumienia, że dziękujemy za taką asystę, prawdopodobnie do końca dnia odczuwałybyśmy tę gruzińską gościnność.
W Batumi mieszka ok. 180 tys. mieszkańców, to miasto, które przeżywa „drugą młodość”. Rzeczywiście, na każdym kroku można natknąć się na nowe inwestycje, budujące się kolejne hotele i drapacze chmur. Całe Batumi jest „under construction”.
Nasze pierwsze kroki w Batumi skierowałyśmy oczywiście na plażę, bo szok termiczny po przyjeździe z chłodnej Swanetii wymagał kąpieli w morzu. Szału nie było – plaża kamienista, woda zimna i pełna niezidentyfikowanych, pływających obiektów.
Żeby jednak nie było, że marudzę, to w Batumi po raz pierwszy widziałam delfiny skaczące w wodzie. One tam są, wierzcie mi.
W Batumi życie skupia się na nadmorskiej promenadzie, która ma 7 kilometrów długości. Spotkać tu można najróżniejsze różności – pomniki, instalacje, świecące palmy. Brakuje tylko waty cukrowej 🙂
Skusiłyśmy się na obejrzenie panoramy miasta z diabelskiego młyna.
Pomnik miłości Ali i Nino to symbol przyjaźni między Gruzją i Azerbejdżanem. Dwie kilkumetrowe postaci – kobieta i mężczyzna – zbliżają się i oddalają się od siebie. Nazwa pomnika została zaczerpnięta z powieści Kurbana Saida „Ali i Nino”, która opowiada o miłości azerbejdżańskiego chłopaka i gruzińskiej księżniczki.
Ciekawym wynalazkiem jest Wieża Gruzińskiego Alfabetu – 130-metrowa konstrukcja, na której umieszczono 33 litery gruzińskiego alfabetu. Gruziński alfabet jest niepodobny do żadnego innego, dla mnie wciąż pozostaje zbiorem szlaczków. Bardzo przypadł mi jednak do gustu ten oryginalny sposób podkreślenia swojej tożsamości. Wstęgi, na których umieszczone są kolejne litery, przypominają spiralę DNA.
Przedziwny jest, górujący nad miastem, budynek Uniwersytetu Technologicznego. Ma 188 metrów i jest najwyższym budynkiem w regionie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na szczycie zamontowany jest… diabelski młyn z ośmioma gondolami, z których można podziwiać panoramę miasta. Po co? Nie wiem.
Niedawno odrestaurowany Plac Europy może zrobić wrażenie, choć wydaje się być zlepkiem wszystkich możliwych stylów architektonicznych. Na środku placu stoi pomnik Medei, mitologicznej księżniczki, która w prawej dłoni trzyma złote runo – symbol pomyślności Adżarii (to region autonomiczny, którego stolicą jest Batumi). Koszt wzniesienia tego dzieła wyniósł około miliona lari (około 1,8 miliona złotych). Któż bogatemu zabroni?
Obok nowoczesnych wieżowców, eleganckich budynków i bogato zdobionych pałacyków, są też w Batumi kolorowe bloki mieszkalne:
Mamy więc mieszankę stylów, kolorów i kształtów. Bogactwo zdobień możemy znaleźć także na Piazza w Batumi – miejsce spotkań towarzyskich, sesji ślubnych, a także imprez. Występowali tu m.in. Sting czy Placido Domingo.
Wieczorem, kiedy wszystkie złote zdobienia giną w mroku, miasto – moim zdaniem – sporo zyskuje.
Wieczorem turyści tłoczą się przy fontannach, które codziennie przez kilkadziesiąt minut podrygują w rytm muzyki. Trzeba przyznać, że na tle nowoczesnych budynków z jednej strony i morza z drugiej, wygląda to całkiem efektownie.
No i skoro jest morze, to są i zachody słońca. A jak są zachody słońca, to są i zdjęcia:
Poranek drugiego dnia spędziłyśmy z gospodarzem naszego apartamentu, który uparł się, że zabierze nas na wycieczkę samochodową po Batumi, a potem odwiezie na marszrutkę do Kutaisi. W efekcie wylądowałyśmy pod granicą z Turcją, gdyż z jakiegoś powodu przejście graniczne zostało przez niego uznane za godne pokazania.
Pan gospodarz był w ogóle wybitnie pomocny – dzień wcześniej, kiedy nie mogliśmy się porozumieć (z uwagi na naszą ograniczoną znajomość gruzińskiego), zadzwonił do jakiejś kobiety, która tłumaczyła nam wszystko na angielski. A dzień później przyszedł z karteczką, na której w języku angielskim wypisane były najważniejsze informacje dotyczące dojazdu do Kutaisi.
Gdyby kazali wybrać mi jedno, jedyne miejsce w Gruzji, do którego mogłabym wrócić, na pewno nie byłoby to Batumi, choć zobaczyłyśmy jedynie cząstkę tego, co to miasto ma do zaoferowania. Chyba jednak wolałabym zaszyć się gdzieś w górach i gapić na zaśnieżone pięciotysięczniki 🙂
Informacje praktyczne:
Batumi jest dobrze skomunikowane, można się tu dość łatwo dostać z różnych miast w Gruzji. My jechałyśmy z Mestii, koszt – 30 lari, podróż zajęła nam ok. 6 godzin (niezapomniane przeżycie).
Marszrutki odjeżdżają m.in. do Tbilisi, Poti, Zugdidi, Kutaisi (10 lari). Można także dostać się stąd do Turcji.
Baza hotelowa jest bardzo, bardzo, bardzo rozbudowana. Do wyboru są zarówno obrzydliwie drogie, pięciogwiazdkowe hotele, jak i skromne guesthousy. My spałyśmy tu. Uwaga: gospodarz mówi głównie w języku gruzińskim i będzie do was ochoczo wydzwaniał, mimo że i tak się nie rozumiecie. Ale chętnie zawiezie was pod granicę turecką 🙂
Przepięknie! Od dawna marzę o podróży do tego miejsca…. 🙂
Ale się uśmiałam! 😀 Kosmiczne miejsce, szalony sny setek architektów w jednym miejscu 😀
Jestem człekiem nizinnym, doliniastym i właśnie rozmyślam nad wyprawą do Gruzji. Lubię takie eklektyczne miejsca więc z przyjemnością przeczytałam wpis o Batumi.