– Czy to daleko?
– Niedaleko, niedaleko!
Godzinę później, kiedy nadal jechałyśmy gruzińskimi bezdrożami, rozważałyśmy trzy możliwe opcje: albo nas uprowadzili i wiozą nas do Turcji, albo źle zrozumieli i jedziemy do najbardziej zapadłej gruzińskiej dziury, albo kierowca jest tu pierwszy raz w życiu i sam nie wie gdzie jedzie. Byłyśmy gotowe pokornie przyjąć każdy z tych trzech scenariuszy. Okazało się to jednak zbędne, bo oto wyłonił się przed nami cel podróży – niesamowite, wykute w skale miasto Wardzia.
Do Wardzi zawitałyśmy przedostatniego (dla części naszej ekipy – ostatniego) dnia pobytu w Gruzji. Ostatni dzień wyjazdu w naszym wykonaniu oznaczać może jedno – byłyśmy umordowane jak zwierzęta. Do pokonania miałyśmy ok. 250 km. z Tbilisi do Wardzi, z przesiadką w Mieście na A (Achalciche, jak się później okazało, ale na nasze potrzeby wystarczył kryptonim Miasto na A).
W Tbilisi wsiadamy w marszrutkę do Miasta na A. Dworzec, z którego odjeżdżają marszrutki w Tbilisi wygląda tak i przypomina to, co kiedyś działo się wokół Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie:
Uczynni kierowcy busów z pewnością wskażą odpowiednią marszrutkę, pokierują, podpowiedzą, wygestykulują, a jak trzeba to nawet podwiozą do innej marszrutki. Jednym słowem – nie da się tam zginąć.
W Mieście na A podjęłyśmy negocjacje z taksówkarzem (prywatnym przewoźnikiem? człowiekiem, który akurat miał samochód? właściwie to nie wiem, kto to był) i ustaliłyśmy, że za 10 lari od osoby (ok. 18 zł) zawiezie nas do Wardzi. Marszrutki z Miasta na A do Wardzi jeżdżą bardzo rzadko, dlatego trzeba liczyć raczej na taksówki i własne umiejętności negocjacyjne. To zawsze ciekawa przygoda, zwłaszcza, jeśli jedynym językiem twojego rozmówcy jest gruziński – niepodobny do niczego. To musi się udać!
Zawierzyłyśmy kierowcy, który zapewniał, że to niedaleko, że za momencik będziemy. Bardzo chciałyśmy mu wierzyć, do tego stopnia, że żadna z nas nie wyjęła przewodnika i nie przeczytała, że odległość pomiędzy Miastem na A a Wardzią to 60 kilometrów, do tego dość serpentynowatą drogą. Rzeczywiście niedaleko, rzut beretem. W końcu jednak na horyzoncie ujrzałyśmy wielką górę podziurawioną niczym szwajcarski ser. Witajcie w Wardzi!
Teraz będzie wykład 🙂 Co to jest, skąd się wzięło, kto to zrobił, dlaczego i w ogóle o co chodzi?
Dawno, dawno temu, w XII wieku zaczęto budowę miasta-klasztoru, w którym mieszkało ok. 2 tysięcy osób. Budowa rozpoczęła się za czasów króla Jerzego III, a rozkwit Wardzi nastąpił za panowania jego córki, królowej Tamary. Legenda głosi, że przyszła królowa jako mała dziewczynka zgubiła się w okolicy i została odnaleziona, gdy krzyknęła Ak var, dzia!, czyli: tu jestem, wujku! I stąd mamy Wardzię.
W czasach rozkwitu skalne miasto liczyło około 3 tysięcy oddzielnych jam, podzielonych na około 120 grup jaskiń. Były tam zarówno pomieszczenia mieszkalne, jak i stajnie, spichlerze, a nawet piwnice do przechowywania wina. Poza tym, że było to miejsce o charakterze sakralnym (w końcu był tu też klasztor, a także 13 kościołów), Wardzia była także miejscem, w którym można się schronić podczas ataków nieprzyjaciela – wystarczyło zamaskować wejścia do jaskiń.
Do dziś przetrwała około 1/5 z 3 tysięcy jam. Przeprowadzenie nieskomplikowanego działania matematycznego pozwala wysnuć tezę, że obecnie powinno być tu ok. 600 jam. Nie wiem, do ilu z nich weszłam (do kilku? Kilkunastu?), pewnie też nie wszystkie są udostępnione turystom, ale Wardzia to zdecydowanie miejsce, w którym można spędzić dużo czasu. My miałyśmy tylko godzinę, bo tak byłyśmy umówione z kierowcą, który na nas czekał, i wystarczyło to na szybką przebieżkę po jaskiniach.
Przy okazji – mała dygresja. Do Gruzji wybrałyśmy się w czwórkę i solidarnie żadna z nas nie znała słowa po rosyjsku. No dobrze, może to przekłamanie. Wspólnie znałyśmy około 10 słów. Kilka dni upłynęło, zanim zrozumiałyśmy, że adin czas oznacza jedną godzinę. Początkowo typowy dialog z kierowcą, który dowoził nas w jakieś miejsce i czekał na nas, wyglądał tak:
– Ile mamy czasu?
– Adin czas.
– Wiemy, że czas, ale ile tego czasu?
– Adin czas.
– Mamy być o pierwszej?
– Adin czas.
– Pokaż na zegarku.
Kiedy okazało się, że czas to godzina, otworzyły się przed nami nowe perspektywy 🙂
Jednym z ważniejszych miejsc w całym kompleksie jest kościół Wniebowzięcia NMP z XII w. W środku zobaczyć można freski, choć wnętrze jest dość ciemne. Wystarczyć muszą zdjęcia sprzed wejścia do świątyni 🙂
Wardzia oferuje wiele możliwości zagubienia się, ale także (w większości) odnalezienia się w zupełnie innym miejscu. Moim zdaniem to wymarzona sceneria do gry w podchody lub coś podobnego – byle po zmroku.
Na pewno warto uwzględnić to miasto przy okazji układania planu zwiedzania Gruzji, choć dojazd do niego zajmuje trochę czasu i zazwyczaj wymaga przesiadki.
Powrót z Wardzi do Miasta na A to nie koniec naszej przygody. Kiedy tylko wysiadłyśmy z taksówki, dopadła nas gromada kierowców, których interesowało jedno – dokąd chcemy jechać. Kutaisi! – odpowiedziałyśmy zgodnie, ale najpierw musimy coś zjeść, żeby nie umrzeć z głodu (nie pierwszy raz podczas tego wyjazdu). Kierowca bardzo się przejął, zaprowadził nas do budynku dworca, gdzie kupiłyśmy bilety, a potem na piętro, gdzie podobno była możliwość zjedzenia czegoś ciepłego…
Nie miałyśmy czasu na spokojną konsumpcję (Pan, który nas tu przyprowadził, czuwał, żebyśmy zdążyły na odjazd do Kutaisi), ale miła Pani zarządzająca barem zapakowała nam chaczapuri na wynos. Nasza uczta przeniosła się więc do marszrutki…
Zaryzykowałyśmy, zjadłyśmy, przeżyłyśmy…
Pozostały nam raptem 3 godziny we wściekłej marszrutce, z najbardziej szalonym kierowcą, z jakim przyszło nam jeździć w trakcie tych 8 gruzińskich dni. Dobrze, że wydarzyło się to ostatniego (przedostatniego) dnia pobytu, kiedy już na nikim nie robi większego wrażenia wyprzedzanie na górskich seprentynach, jazda lewym pasem ani slalomy między krowami. To jest Gruzja, tu tak mają.
Informacje praktyczne:
Aby dojechać do Wardzi, zazwyczaj trzeba przesiąść się w mieście Achalciche, położonym ok. 60 km. obok. My jechałyśmy marszrutką z Tbilisi (6 lari), a następnie taksówką z Achalciche do Wardzi (40 lari za kurs w obie strony, negocjujcie, na początku zawsze podają wyższa cenę).
Kierowca zawozi nas na miejsce (ok. 1h), czeka na nas godzinę (adin czas!) i wraca do Achalciche.
Z Achalciche do Wardzi kursują też marszrutki, które są tańsze, ale odjeżdżają bardzo rzadko.