Belgijskie Stonehenge – kiedy tylko przeczytałam, że jest w Belgii miejsce, które bywa w ten sposób określane, nie miałam wątpliwości, że muszę tam pojechać. Osobiście porównałabym je raczej do rzymskiego Forum Romanum, ale ruina to ruina. Zapraszam do Villers-la-Ville, mieściny, w której nie ma nic poza pozostałościami po opactwie Cystersów. Ale uwierzcie mi, są to ruiny pierwszorzędne!
Z Brukseli można tam dojechać pociągiem z jedną przesiadką, trwa to niecałą godzinę. Wysiadam na stacji, takiej trochę w środku niczego, a potem kieruję się intuicją i tabliczkami wskazującymi, gdzie znajduje się opactwo. Założyłam, że jeśli ta mieścina słynie wyłącznie z ruin, to trafię tam bez problemu, bo na pewno będzie dużo drogowskazów. I było, choć tabliczki czasem kierowały mnie na jakieś bezdroża. Opactwo znajduje się ok. 1,5 km. od stacji kolejowej i w końcu udało mi się je znaleźć.
Przewodnik podaje, że te pozostałości po opactwie Cystersów są najbardziej imponującymi ruinami, jakie można znaleźć w Belgii. Jego początków trzeba szukać w 12 wieku, kiedy przybyli tu pierwsi zakonnicy. Potem interes rozwijał się nadspodziewanie dobrze, dlatego kompleks klasztorny intensywnie rozbudowywano. Niektóre budynki powstawały jeszcze w 17 wieku.
Każdy z budynków pełnił określone funkcje, a najbardziej okazały jest oczywiście olbrzymi kościół, który może trochę przytłaczać.
A w tym miejscu znajdował się szpital, w którym izolowano chorych i wiekowych mnichów.
Po terenie opactwa można swobodnie spacerować, zaglądać we wszystkie zakamarki i gubić się jak w labiryncie. Przyznaję, że do kilku ciemnych pomieszczeń, do których trzeba było wejść po schodach, nie weszłam, bo byłam tam sama, a turystów tyle co nic. Lepiej nie ryzykować spotkania z jakimś mnichem, który jednak postanowił nawiedzić swoje dawne opactwo… 🙂
Jednym z miejsc, do których tylko zajrzałam, było klasztorne więzienie dla niepokornych członków bractwa. Ciemno, mokro i zimno – lepiej było chyba być przykładnym Cystersem.
To miejsce to wymarzona sceneria do wszelkich gier terenowych. Myślę też, że po zmroku, przy odpowiednim oświetleniu, można tu naprawdę poczuć się jak średniowieczny mnich 🙂
Nie spotkałam za dużo turystów, ale za to spotkałam gęsi, które były dość napastliwe i bardzo głośne. Zrobiłam więc kilka fotek i uciekłam, lepiej nie zadzierać z nadpobudliwymi gęsiami. W ogóle na terenie opactwa znajduje się też mini-zoo, w którym można oglądać m.in. barany, ale w związku z nastaniem srogiej belgijskiej zimy zwierzęta zostały wywiezione do ciepłych krajów. Wrócą na wiosnę.
Są też świetne schody, które prowadzą do kaplicy Notre Dame do Montaigu. Kapliczka znajduje się na wzniesieniu, z którego rozciąga się ładny widok na całe opactwo.
A to jedna z wielu mrocznych sal, po których przyszło mi się błąkać:
Poza ciemnymi kryptami mnisi mieli do swojej dyspozycji całkiem sympatyczny ogródek.
Muzeum oferuje także niewielką wystawę wewnątrz budynku, która przybliża m.in. historię zakonu Cystersów. Można tam też obejrzeć makietę całego opactwa.
Gdyby kiedyś rzuciło was w te rejony, w miejsce, gdzie belgijski diabeł mówi dobranoc (a właściwie bonne nuit), warto odwiedzić ruiny opactwa. Wstęp kosztuje 8 euro. Lojalnie uprzedzam jednak, że w okolicy nie ma nic innego. Kiedy już skończyłam błąkać się między omszałymi budowlami, zamarzyła mi się ciepła kawa. Uznałam, że nie skorzystam z barku, który znajduje się w muzeum (błąd!), tylko wrócę do tak zwanego „centrum miasta”, bo przecież na pewno musi tam być jakaś knajpa. Cóż za optymistyczne założenie. Nie było nic, udało mi się tylko kupić jakieś ciastko w jednym z dwóch sklepów. Zamiast wypoczywać w cieple błąkałam się po miasteczku z jakimś psem, który do mnie dołączył.
Villers-la-Ville to miasteczko z kategorii tych, w których wszyscy porzucają swoje dotychczasowe zajęcia, kiedy widzą, że ktoś przechodzi ulicą. Tak też było w tym przypadku. Sądzę, że turyści zazwyczaj docierają do opactwa samochodami i nie zaglądają do miasteczka, dlatego moje pojawienie się musiało być nie lada wydarzeniem. Dwie osoby nawet powiedziały mi dzień dobry. Dzięki temu nieplanowanemu pobycie w miasteczku, w którym nic nie ma, udało mi się odwiedzić kościół z 13 wieku, cmentarz i urząd gminy. Czyli jednak coś tam jest. Tylko kawiarni brak.
Nie zrażajcie się jednak, bierzcie kawę w termos i przybywajcie, jeśli los kiedyś was rzuci na belgijską ziemię 🙂
Ruiny wyglądają niesamowicie i nawet nie muszę się mocno wysilać, żeby wyobrazić sobie, jak cudownie to opactwo musiało wyglądać za czasów swojej świetności. Przyznaję, że zaintrygowało mnie to więzienie. Wydawać by się mogło, że mnisi powinni być dobrymi ludźmi, a jednak.
Ruiny są genialne! Szkoda, że nie ma całości budynku, bo z pewnością robiłyby wielkie wrażenie! 🙂
Potwierdzam ! Ruiny są genialne :)! Miejsce wprost stworzone dla sekulady <3 Ahh, jestem oczarowany, zwłaszcza że nie wiedziałem wcześniej o ich istnieniu!
Zwiedzać nie lubię, ale ruiny tak! Fajny klimat, a byłby jeszcze lepszy, jakby było jakieś światło 😛 ( w sensie słoneczne)
To Belgia, światło słoneczne jest zbędne 😉