Dolina Aosty: odwiedziny u Mont Blanca

_images_do_zmn_mont_blanc1

Już pierwszego dnia naszego trekkingu padło pytanie: no dobrze, ale gdzie jest ten cały Mont Blanc? Z pomocą uczynnych (i zorientowanych) turystów udało nam się go namierzyć na horyzoncie. Dwa pierwsze dni wyjazdu poświęciłyśmy na dyskretną obserwację wielkiej Białej Góry z różnych miejscowości i perspektyw, ale trzeciego dnia postanowiłyśmy w końcu złożyć mu wizytę. Oczywiście jedynie w takim zakresie, w jakim człowiek, który o rakach i czekanach czytał tylko w książkach, może zbliżyć się do takiej górki. A więc, drogi Mont Blancu, jedziemy do ciebie kolejką!

Przejazd kolejką Mont Blanc (oczywiście nie na sam wierzchołek, a do jednej z 4 stacji umieszczonych w masywie Mont Blanc) był żelaznym punktem programu naszego wyjazdu. Przeprowadziłam skomplikowane analizy kosztów obejmujące różne warianty przejazdu i okazało się, że sprzedaż nerki nie będzie jeszcze potrzebna.

Kolejka Mont Blanc składa się z pięciu odcinków – po stronie włoskiej znajdują się dwie stacje: Pavillon oraz Punta Helbronner, pozostałe dwie są już po stronie francuskiej. Można też przedostać się z włoskiego Courmayeur do francuskiego Chamonix, a więc „zaliczyć” całą trasę kolejki, jednak nasze portfele wysyłały do nas dramatyczne apele, aby jednak tego nie robić.

Przy planowaniu tego przedsięwzięcia bezcenny był poradnik Agnieszki z bloga ciekawAOSTA. Odsyłam Was do tej strony, gdyż zawiera ona praktyczne, bardzo pomocne wskazówki dotyczące obsługi kolejki 🙂 Po lekturze bloga Agnieszki czułam się przygotowana do eskapady 🙂

plansza

Czerwone prostokąty wyznaczają drogę, jaką przebyłyśmy. Dolna stacja kolejki po stronie włoskiej znajduje się w Courmayeur, stacja pośrednia to Pavillon, a nasza stacja docelowa to wierzchołek Punta Helbronner na wysokości 3466 m.n.p.m. Za przejazd dół-góra-dół zapłaciłyśmy po 48 euro od osoby.

No to zaczynamy! Lekką ręką wydajemy drogocenne eura i ogarnięte euforią (pamiętacie, że euforia przyplątała się do nas pierwszego dnia wyjazdu i nie chciała odpuścić do samego końca) wsiadamy do wagonika, który ma dowieźć nas do stacji Pavillon. A wagonik to nie byle jaki, bo nie dość, że cały przeszklony, to jeszcze się obraca, żeby każdy pasażer miał szansę rozejrzeć się na cztery strony świata.

Na stacji przesiadkowej od razu ładujemy się do kolejnego wagonika. Chcemy jechać bezpośrednio na Punta Helbronner, chcemy dotknąć śniegu, chcemy żeby wychłostał nas zimny wiatr, a nade wszystko chcemy z rozdziawionymi gębami oglądać wszystkie te wielkie, groźne, nieprzystępne szczyty.

W wagoniku niemały tłum, choć załapałyśmy się na jeden z pierwszych kursów tego dnia. Słychać głównie dźwięk migawek aparatów i rozemocjonowane rozmowy – przede wszystkim po włosku, ale także po francusku.

No i w końcu jesteśmy! Zanim wyłonimy się na zewnątrz, zakładamy polary, kurtki i chustki na głowy. Jesteśmy na wysokości około 3,5 tys. metrów nad poziomem morza, co oznacza jedno – jest zimno. No dobrze, to chodźmy na taras widokowy. Co my tu mamy?

mont-blanc

Panie i Panowie – Mont Blanc we własnej osobie! 🙂

Główny wierzchołek jest tam, gdzie najwięcej śniegu. Ten spiczasty trójkąt po prawej stronie to Mont Maudit, a dalej po prawej mamy Mont Blanc du Tacul. Wszystkich, którzy się dziwią, żem taka mądra, uspokajam: na tarasie widokowym są tablice z opisanymi panoramami, dzięki którym wiemy, na co patrzymy. Jestem wielką fanką takich opisanych panoram, lubię się bawić w odgadywanie szczytów, ale jeszcze bardziej lubię mieć pewność, na co patrzę.

tablica

Na tarasie widokowym spędziłyśmy sporo czasu. Taka sceneria wymaga zrobienia przynajmniej pół miliona zdjęć 🙂

mont-blanc-2zab-giganta

Jeśli dobrze się przyjrzycie, na tym zdjęciu dojrzycie Matterhorn (taki trójkątny szczyt na horyzoncie) i Monte Rosę (po prawej stronie od Matterhornu, bardziej rozlazły).

panorama

Jeśli ktoś z was myślał, że odmówiłabym sobie radości z selfie z Mont Blankiem, to znaczy, że mnie nie zna 🙂

selfie-musi-byc

Kiedy już skończyłyśmy biegać z obłędem w oczach po tarasie widokowym, przeniosłyśmy się do wnętrz stacji Punta Helbronner. Turysta, który (tak jak ja) cierpi na natręctwa spod znaku: Ciekawe, co to za szczyt?, Hmm… Jak się nazywa ta przełęcz? oraz Ile metrów może mieć ta górka? będzie zachwycony. Dzięki dwóm salom wystawowym (sala Monte Bianco i sali kryształowej) masyw Mont Blanc nie będzie miał już przed wami tajemnic 🙂 Wystawy są interaktywne i nowoczesne. Spore wrażenie zrobiła na mnie wielka przeszkolona ściana, przez którą można spoglądać na Mont Blanc, a jednocześnie na zawieszonym obok ekranie sprawdzać, na co się patrzy i oglądać panoramy z tego szczytu. Dla mnie to była świetna zabawa.

Następnym punktem programu była wizyta w schronisku Torino, położonym na wysokości prawie 3400 m.n.p.m. Można się tam dostać najpierw windą, a potem długim tunelem… Widoki ze schroniska – któżby się spodziewał – zapierają dech w piersiach, a kawa i ciastko smakują wybornie.

Najwięcej radości dostarczyła nam jednak krótka przebieżka w okolicy schroniska. Tutaj nie ma już jednak żartów – na każdym kroku atakują nas groźne tabliczki ostrzegające, że wchodzimy na niebezpieczny teren, grozi nam śmierć albo inne nieszczęście i w ogóle to lepiej mieć się na baczności. No i miałyśmy się, ale być tam i nie wyjść choć na chwilę na lodowiec to trochę tak bez sensu…

1-tabliczki-ostrzegawcze2-ide-tam-gdzie-w-sumie-nie-bardzo-wolno3-z-przodu-ja-z-tylu-mont-blanc4-lodowiec5-biale-morze6-pozdrawiamy7-balwan

Niestety trzeba było w końcu opuścić Punta Helbronner i przenieść się do stacji kolejki Pavillon – nieco niżej, ale też w porządku. Atrakcje, jakie czekają na turystów w tym miejscu to m.in. ogród botaniczny. My wąchamy trochę kwiatków, ale to, co nas naprawdę interesuje, to krótki trekking…

Wybrałyśmy się więc na przyjemny spacer jednym ze szlaków, jednak zatrzymał nas wodospad, który dziarsko przecinał szlak. Niektórzy odważnie go przekraczali, my jednak postanowiłyśmy rozłożyć się na kamieniach nad spienioną wodą i chłonąć widoki…

Kiedy już wyleżałyśmy się na ciepłych kamieniach, przeniosłyśmy się na taras widokowy na stacji kolejki… Tak, to był ciężki dzień 🙂

Choć bardzo nie chciałyśmy, trzeba było w końcu kiedyś zjechać na dół…

Kolejna Mont Blanc to z pewnością atrakcja, którą warto wziąć pod uwagę przy okazji pobytu w okolicy. Nie jestem może wielką fanką wszystkich tych gondoli i wyciągów, wolę raczej sponiewierać się wchodząc na szczyt sama. W tym przypadku jednak jest to dla mnie (w tej chwili) jedyna możliwość, żeby pobyć trochę w cieniu takiej górki… Tego dnia mus mozołu miał wolne, zastąpił go za to stan euforii 🙂

1-kolejka2-wagoniki-do-kolejnej-stacji3-na-tarasie4-monika6-pozdrawiamy2

2 myśli na temat “Dolina Aosty: odwiedziny u Mont Blanca

Leave a Reply to Karolina PaduszyńskaCancel reply